poniedziałek, 19 czerwca 2017

wakacje w warzywniaku

Cześć

Dzisiaj coś na co pewnie wielu czeka czyli moja grobowa relacja z Oldskulowych Leśnych Manewrów czyli turnieju klasy master w grę bitewną Warhammer 40.000 :)

A że to był mój pierwszy turniej wyjazdowy (i pewnie przez jakiś czas ostatni) to tym bardziej wszystko było takie czyste świeże i niewinne, nawet wpierdol smakował jak ambrozja, ale jak już przy wpierdolu jesteśmy zacznijmy od początku.

Z ekipką ruszyliśmy dzień wcześniej co by nie powtarzać błędu bubu z DMP i jechaniem do Gdyni z Wrocka o 2 w nocy żeby rano być "świeżym i gotowym do grania" LOL
Dotarliśmy do Litzmannstadt wieczorkiem, wprawdzie było lekkie zamieszanie z pokojami na trasie, ale szybko się wszystko wyjaśniło na miejscu.
Spacer po Piotrkowskiej, zakupy, żarcie i wieczorna flaszka w pokoju na odwagę i toasty za OSTATECZNE ZWYCIĘSTWO !! (ale nie prostowałem prawej ręki) i narastająca ekscytacja dniem następnym.

Pierwszy dzień, i co było najbardziej zajebiste jako przyjezdny ? że turniej był w tym samym miejscu gdzie spałem, więc jakbym zabrał kapcie to bym zszedł w pidżamie w kapciach piętro niżej porzucał kostkami, zgarnął wtuby i poszedł spać znowu, ale kapci nie zabrałem więc zszedłem normalnie, ale czas dotarcia na miejsce liczony był w sekundach! (sorry że się tym zachwycam ale jak były turnieje we Wro i jako lokales musiałem dojechać np. od siebie do Leśnicy (która jest zadupiem ostatecznym i nawet tramwajem jedzie się tam trochę jak pociągiem i każdemu i zewsząd tam daleko) to tak z godzinkę musiałem liczyć na dojazd.

Pierwsza gra z Behemotem, nie sądziłem że będzie pamiętał ustawki na forum, ale wpadł na mnie gość o spojrzeniu Gyllenhaala i rzekł "Grobo, a my mamy czalendza" bardziej stwierdzając niż pytając. Ja lekko zmieszany, bo zdążyłem zobaczyć w necie jego rozpiskę i przestało mi się to tak podobać, mówię że "rozpiska jest bardzo nie friendly"  na co usłyszałem "rozpiska nie, ale ja jestem miły :)" i dokładnie tak mógłbym podsumować całą tą grę :D


6 czy 7 riptide`ów, do tego skrzynki z amunicją na przerzut trafień, i siostry ciszy na wszelki wypadek.
Niewiele miałem do powiedzenia zwłaszcza że chyba nawet nie zacząłem i nie zdążyłem rzucić na siebie jakichkolwiek buffów.
Nie miałem pojęcia jak to ugryźć i co zrobić. Milion woundów, niezdrowy T, przejebany sejw, inv, jeszcze powinny mieć FnP i wstawanie nekronów kurwa :P musiał bym chyba szybko nasummonowac morze demonów i mieć nadzieję że nie zdąży tego szybko wybić, a przez ten czas próbować jak najszybciej wbić się w CC, no ale umówmy się z leszczem nie grałem i taki plan szybko by przejrzał. sam nie wiem co mógłbym zrobić.znaczy wiem L2P :(
pomijając że Tzeentchowy demon sam spadł od niezdanej liderki (artefakt - niemożliwe szaty)
to już w ogóle z górki
w 3 czy 4 turze maska, odbyt rozciągnięty, jelito grube przesmarowane, NEXT !

kolejna gra była z Theidanem grającym gwardią, oczywiście już głęboko pod schodami, z dala od świateł reflektorów, w mroku warzywniaka...

Jego rozpiska: command i veci na meltach/plazmach w chimerach, 3 x devil dog, vindicare no i knight.
Nie będę po kolei opisywał co gdzie, jak i po co się ktoś ruszył, ale powiem że grało się sympatycznie i baaardzo siadły mi gifty/czary i traity ( nie pamiętam ale chyba w tej grze miałem +1 do inva z traitu ! mega)
Ale to była chyba jedna z 2 gier w której nie bałem się rozpisek przeciwnika, na zasadzie o spoko, to tu mogę dać radę! melta blasty mnie walą (albo latam albo i tak inv), chimerki to nie land raidery z 14stkami więc z otwarciem tego też nie miałem problemów,  plazm i melt za mało żeby mnie naprawdę zabolały a latarki to żart. Ale pierwsze dwie tury graliśmy bardzo zachowawczo smyrając się pyrdkami tak naprawdę. first blood w drugiej turze chyba dopiero padł, ale to dobrze, ja sobie spokojnie porzucałem buffy, posummonowałem, porozstawiałem demony tam gdzie chcę.
Jakby przeciwnik mnie przycisnął od początku mogło być inaczej, ale też nie rushował i grał za bardzo zachowawczo moim zdaniem, chociaż co ja tam wiem - lama jestem i tyle.
Koniec końców 17:3 dla mnie, straciłem knighta (ale swoje zrobił) i chyba jednego demona. jemu został vindicare, jeden devil dog bez broni i resztki gwardzistów (może paru gości z 2 oddziałów) jakby była jeszcze jedna tura może bym wszystko wyczyścił. ale mniejsza.

Trzecia bitwa znowu z gwardią, ale już taką której się bardziej bałem, no może nie tak jak 7miu riptideów ale już wiem że będzie ciężej. niestety zdjęć brak :(
konklawa z tiguriusem
cypher
50 gwardzistów
pask z punisherem
wetki w chimerze (jako 2 troops)
2 x wiverna
manticore
Przeciwnik moim zdaniem przyfarcił na maxa, bo wystawił swoje trzy znaczniki po jednej stronie stołu ja swoje na środku ( nie wiedziałem gdzie zacznę a wiedziałem że będę mobilny więc na środku może być) i wygrał rzut na wybór strony.
Od razu okopał się na znacznikach (no, większości znaczników) i siedział na nich okrakiem przez co na ruchał punktów z kart jak pojebany! mi tak średnio szło z kartami, ale coś tam pod koniec gry zacząłem robić. Zrobiłem głupią rzecz to pamiętam podleciałem Tzeentchowym pod jego blob myśląc że przecież na 6 a potem znowu na 6 no ale kurwa przy takiej ilości rzutów to nawet 6 przerzucane na 6 wygeneruje taką ilość sejwów że spadnę, zresztą to kości, tego nie przewidzisz. teoretycznie chapter master spada od 4 ran (widziałem) ale też nie dostaje ani jednego obrażenia przy 12 ranach (też widziałem) więc, fak it.
Gra była dość wyrównana, chociaż na początku było ciężko, najbardziej zaskoczyła mnie mantykora (negatywnie zaskoczyła) która jak się okazało kruczkiem zasadowym ignoruję tarcze z knighta. więc spokojnie mi go zdjęła, (ale trochę jej to zajęło, na tyle żebym mógł rozwalić lemany z melta placka, i to był pierwszy i jedyny raz kiedy się przydał) ogólnie najbardziej bolał mnie hit and run, i w ogóle cypher, reszta pikuś i do przełknięcia, ale te strzały z plazm i HnR to mnie rozpierdalało, no ... i moje demony też.
Skończyło się idealnym remisem, 10:10
jakby przeciwnik nie przyfarcił z rozstawieniem, ale ja wreszcie nauczył się robić Malestromy to może bym wygrał niewielką przewagą, no ale to znowu gdybanie. tak czy siak, faktycznie, ja się śmiałem a potem bubu powiedział że przecież na takie coś to naprawdę mogłem wziąć piromancję ! tam większość to placki i templatki (rip) ignorujące osłonę więc tych gwardzistów ściągał by wiadrami :P

no i koniec na dzisiaj, ja naprawdę diabelnie zmęczony, oczywiście, gry były miłe i przyjemne i naprawdę bezspinowe, (jedyne pytania do sędziego były moje w ostatniej grze, za co mi wstyd :< )
ale mimo wszystko to było 8 godzin ciągłego stania w hałasie, harmidrze, chaosie i jeszcze paru rzeczach na H (czasami w głębokiej chujni, jak kości nie przyfarcił) do tego obiad był o jakiejś zwyrodniałej godzinie jak 12:30 ? kto kurwa je rosół o 12:30 o ile to nie stypa ? (dobrze że go przynajmniej zabrakło )
no ale lekkie odświeżenie w pokoju, odsapnięcie, zrobienie "uff" i schodzimy na wieczornego grilla który był najlepszą częścią imprezy :D
a to muszę powiedzieć za zasługą i z poświęceniem ogromnym kwiatka, który moim zdaniem troszkę zintegrował i rozruszał siedzące osobno stoliki, zamknięte w swoich paczkach i sączące smutne piwo.
Udało mu się to magicznym i naprawdę pełnym entuzjazmu słowem "wódka!"
jak to się dla organizatora skończyło kto ma wiedzieć ten wie :P ale to była właśnie ta część poświęcenia, a może poświecenia :P
Tak czy siak wesoło się bawiliśmy do chyba 12 potem dopijanie piwek w pokojach, połowa mojego przyszywanego Wrocławskiego teamu nieźle się porobiła (nie powiem o kogo chodzi, ale powiem że to nie był Toster :P) ja o dziwo też, co poczułem następnego dnia przy pierwszej grze że Cadia dawno upadła a ja jeszcze lecę :P co nie było w to mi graj zwłaszcza że miałem jechać :/
no ale nie ważne.

Czwarta gra z War Convocation i aż mi się mordka uśmiechnęła bo chyba tylko raz grałem przeciwko ad mechowi w ogóle a kontra convocation to już w ogóle, i jeszcze Cawl (Omnijezu, jaki to śliczny model i wykokszony zawodnik!)
powiem że na moją przegraną 20:0 złożyły się cztery czynniki:
- chujowe rzuty na gifty i traity. Serio, w tęczowych traitach 3  są wywalone w kosmos, 2 są bardzo dobre a jeden absolutnie obsysowy, no i oczywiście wylosowałem ten jeden obsysowy. No bo jak można mieć +1 do inva, +1 do castowania, -1 do trafienia jeśli przeciwnik w nas strzela a wylosowałem soul blaze na atakach wręcz. wow.. o kurwa..wow.  Z psioniką ciut lepiej ale też bez szału
- chujowe rzuty w ogóle, po co losowałem te czary jak i tak prawie żadnego nie udało mi się rzucić, w pierwszą turę na 13 kościach nie rzuciłem nic! a nie sorry jeden czar wszedł na 1 sukcesie, odbity na 6 -_-`
- wojna toczona w mojej głowie, żołądku i samej duszy, w zasadzie miałem na sobie soul blaze po wczoraj :P i robienie 2 rzeczy na raz było dla mnie nie wykonalne (np. myślenie i rzucanie kostkami :P)
- najważniejszy czynnik, ja naprawdę nie mam ogrania i nie umiem grać w tą grę, nie wiedziałem kiedy szarżować a kiedy zostać na znaczniku, jak szarżowałem, przeciwnik zajmował znaczniki nie zdobywałem punktu, jak nie szarżowałem, to przeciwnik żył i mnie mordował i zajmował punkty.
A już szarża knightem na cawla to w ogóle,mina dudy w którego oczach widziałem odpowiedź na moją szarżę

No i karty, znowu karty, ale teraz naprawdę chciałem je robić a dociągałem jakieś gówna, w sensie nie że złe, tylko zupełnie mi nie pasujące czy nie do zrobienia (w sensie bardzo trudne do zrobienia)

Ostatnia gra taki rozchodniaczek z bardzo sympatycznym jegomościem dowodzącym Nekronami :)
który stwierdził jak ja że już jest zmęczony, nie zależy mu na rankingu i chce sobie po prostu na chillu zagrać, no i tak było. I jego rozpiska była jedną z 2 której się na turnieju nie bałem. Nie że słaba czy coś, ale nie miał tych igiełek które by mnie bolały ( anty psionika czy bron P.lot. na przykład) i był tym czymś z czym demony mogą sobie dobrze poradzić :)
no klasyka gatunku, lord na barce, warriorzy w barkach, canoptek harvest i pretorianie z łazikiem.
aha no i 2 oddziały motorków że tak powiem.
gra bardzo wyrównana, przegrałem minimalnie, 11:9 jakoś tak ? w punktach małych były 2 czy 3 punkty różnicy. Ale przynajmniej wiem co zjebałem a co zrobiłem dobrze, natomiast wyszło to że chyba pierwszy, no może przesadzam ale, jeden z pierwszych razy jak gram przeciwko nekronom.
Dlatego nie wiedziałem że lord na barce to taki twardy koks! stał z moim demonem nurgla ( z niewidką !) chyba z 2 całe tury, ale fakt, miał dobre rzuty.
Upiory to też masakra, wprawdzie mnie nie zabijały, ale ja też je średnio, więc zrobiliśmy kanapkę z mojego Warlorda który miał inva 3+ z przerzutem i rzucał na siebie niewidkę, endurance albo enfeeble na wroga. i jego pająków i pretorian, ja pod koniec przełożyłem ją plaguebearerami które przywołałem.  ale nie pomogło, dalej staliśmy, całą grę, zaszarżowałem chyba w pierwszej swojej turze. masakra, tar pit jakich mało. nawet bez wstawania (bo dość szybko zabiłem pająka) były nie do zmordowania, niby inv 3+ wiem jak działa, przerabiałem to na młotkowych, a jednak rzucał świetnie!

No i dowiedziałem się w nieprzyjemny sposób ile pestek potrafi wygarnąć nekrońska catacomb barrage. masakra. ale grało się fajnie i chętnie bym jeszcze raz zagrał przeciwko nekronom. bo czuje że mogłem zrobić dużo więcej, bo nekroni na takiej rozpisce to wymarzony paring dla demonów. (głównie chodzi mi o brak anty magii, brak av14 z którym demon sobie nie radzi wręcz, brak p.lotek, nieduże oddziały i ogólnie nieduża ilość modeli, niewielkie zasięgi i dążenie do zwary i zbliżenia się z wrogiem, no idealnie to pasuje, ale oczywiście grobo musiał wszystko zjebać)



tak czy siak z przemyśleń:
- nie umiem grać w tą grę
- thermal cannon to jakaś pomyłka, zesrałem się tymi 3ma landkami sterników że tego w życiu nie otworzę więc wziąłem to, a potem okazało się że i tak nie przyjechali, no syf jakich mało, albo avenger albo nie bierzesz knighta
- nie umiem w to grać
- tetrada jednak potrzebuje czegoś do zajmowania znaczników, najlepiej mobilne i niewielkie, dobrze żeby nie padło od tupnięcia, może ta formacja z psami i motorami z KDK ?
- naprawdę nie mam ogrania i nie umiem w to grać
- łódź robi z ludźmi dziwne rzeczy, przede wszystkim tam piątek trwa dwa dni i od razu zmienia się w niedzielę:P
- chciałbym się nauczyć kiedyś w to grać, ale już chyba za późno
- fajnie było by to powtórzyć ale może bez figurek, bo to jak z wędkowaniem, wędka to tylko dodatek do flaszki :D

tak czy siak z tego miejsca chciałbym pozdrowić wszystkich z którymi grałem i nie, organizatorów że to ogarnęli. i w ogóle powiedzieć że było super i zachęcić ludzi do ruszania tyłka poza granicę administracyjne miasta :P

jak o czymś zapomniałem, to nie ze złośliwości tylko naprawdę na moment pisania zapomniałem :D

7 komentarzy:

  1. Zapomniałeś wspomnieć, ze obiecałeś po pijaku zredagować blog. Także czekam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. totalnie nie pamiętam.
      ALE stanie się to :) słowo kultysty Tzeentcha XD

      Usuń
  2. Dobre i barwne jak zwykle! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Maciek ma na imię Jarek, zanany także jako Sucharmistrz lub Theidan ;)
    P.S. My (organizatorzy) położyliśmy się spać gdy zaczęło świtać i śpiew rannych ptaków wygnał nas do łóżek :P
    Pozdrowienia, Fleo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ot faktycznie, przepraszam zainteresowanego (jak to czyta:P)
      również pozdrawiam

      Usuń
  4. Co za wspaniały opis :) Czuję się, jakbym miał kaca... A może na prawdę mam?...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za miłe komentarze :) aż się chce pisać i działać jak wiem że faktycznie ktoś to czyta.
    W lipcu nadciąga zmiana layoutu i remarketing bloga (ale prawdopodobnie dalej zostaniemy przy black metalowym wzornictwie \m/ :P )

    OdpowiedzUsuń