poniedziałek, 27 lutego 2017

ROGUE TRADER RPG - kolejna postać


"W pogoni za szczęściem"


Czy glina ma prawo do szczęścia? Pełen ideałów trafiłem do sił PDF, jednak po kilku latach znudziło mi się bezczynne czekanie i niemoc. W stopniu porucznika poprosiłem o przeniesienie do sił Arbitrów. Chciałem coś zrobić. Jednak życie w kopcu pokazało mi, że jest to niemożliwe. 

No cóż, życie w kopcu jest ciężkie. Przeludnienie, gangi ,korupcja, zarazy i trzęsienia, oj można wymieniać. To może zmienić człowieka. Prawie dwadzieścia lat w tej robocie nauczyło mnie jednej rzeczy, śmierć przychodzi zbyt łatwo. Zapragnąłem odwrócić mój los stać się kiinnym. Jednak jak to zawsze w takich sytuacjach bywa, najkrótsza droga okazuje się najtrudniejszą. Wzięcie łapówki w kopcu nic nie znaczy , każdy ją bierze. W końcu są to dobrowolne dary obywateli Imperium na rzecz służb urzędników. Tylko skąd miałem wiedzieć, że akurat tym razem kontener jest wypełniony "artefaktami obcych", a cała sprawa jest monitorowana przez agentów Inkwizycji. Chyba w ten dzień sam Imperator nade mną czuwał. Wyszedłem z tego tylko lekko potłuczony. Gorzej jednak poradził sobie mój oddział, nie mówiąc o kontrahentach. Gdy tylko rozbrzmiały słowa "Stać w imieniu In...", mówiący nie dokończył. Strzeliłem. Dla reszty sędziów to był znak, wiedzieli, że albo my albo oni. Automatyczne strzelby charakterystycznie huknęły, w odpowiedzi zaświstały lasery oraz zawarczały boltery. Byliśmy odsłonięci. Rutyna i pycha nas zgubiła. Tego dnia zginąłem ja, czyli sędzia Karl Vossberg.

Teoretycznie, bo praktycznie nadal żyję. Tylko pod innym nazwiskiem. Po jatce upozorowałem własną śmierć. Kilka granatów w mojej zbroi, eksplozja, ucięty palec. 

Z Inkwizycją nie ma żartów. Lepiej zostawić palec niż całego siebie. Trzeba było wiać i to jak najszybciej. Kontakty w półświatku bardzo się przydały. Czasem przymknięcie oka dla jakiegważniaka też. Nie mówiąc o tym, że kilka osób mi cwisiało. Wykorzystując kilka pomocnych dłoni oraz zaskórniaki wylądowałem na statku kosmicznym jakiegoś kupca.

Miała to być miła i spokojna podróż do innego systemu. Jednak ani nie była miła, a tym bardziej spokojna. Gdy tylko wyskoczylmy z immaterium, obskoczyły nas statki korsarzy jakieglokalnego watażki. Były mikroskopijne przy frachtowcu mego gospodarza, jednak było ich wiele , o wiele za dużo. Dokonali abordażu. Szczęściem w nieszczęściu było, że moja kajuta była umiejscowiona niedaleko kapitańskiej. Dzięki tamu mogłem liczyć na szybką pomoc jego ochrony. Wraz z nimi przebiłem się na mostek. Troszkę się zdziwili, że tak dobrze radzę sobie z bronią. W końcu teoretycznie miałem być jakigórnikiem na kontrakcie. Przy sterze zobaczyłem, że obrona przeradza się w jeden wielki burdel. Główny dowódca ochrony nie żył, a jego podkomendni to pierdoły które nie potrafią sami zawiązać butów bez rozkazu. Przejąłem inicjatywę. Kapitan się nie sprzeciwiał. Chyba coś mu świtało, że dzięki mnie może uratować swoje na wpół mechaniczne dupsko.

Szybko zorganizowałem obronę mostka. Przeszliśmy do kontrataku. Nagle się okazało, że ochrona statku całkiem nieźle radzi sobie z bandziorami. Wystarczyło by ktoś,

kto ma w głowie coś więcej zaczął mówić im co i jak i dawać przykład by odeprzeć atak. Poradziliśmy sobie; oczywiście nie bez strat. Chociaż straty były niewielkie, Tylko kilka tysięcy martwych załogantów i trochę podziurawiony statek. Najważniejsze że ładunek był cały. 
Kapitan był przeszczęśliwy. W ramach wdzięczności za me zasługi zaproponował mi pracę. Wolny wakat po poprzednim dowódcy ochrony. Zgodziłem się, w końcu byłem bezrobotny. 
A życie na tej podziurawionej łajbie nie wydawało mi się takie złe. Żołd był w porządku, kantyna obfitowała w wyskokowe trunki, a robota nie za ciężka. Miałem pewną autonomię w swych działaniach i odpowiadałem jedynie przed Kapitanem. Powoli zaczynało mi się podobać. Zaczynałem czuć coś co można było nazwać szczęściem. Jednak w naszych czasach nic nie trwa wiecznie... 

Stało się to na jakiejś uczcie z wyższych sfer. "Szef" był jednym z wielu zaproszonych. Chyba mój organizm cprzeczuwał od samego początku. Tego dnia nic nie mogłem zjeść. Kiszki same się mi skręcały. Imperator chyba znów czuwał nad moim tyłkiem. Zaczęło się od pojedynczych jęków na sali, następnie przerodziły się w przerażające krzyki bólu. Widziałem strach i bezradność w oczach mego dobroczyńcy. Krew wypływała z jego ust. Zginął otruty a ja nie mogłem nic zrobić. 
Co dziwne prócz mnie i trucicieli ktoś jeszcze przeżył. Widać spisek został odkryty. Rozpoczęła się bezpardonowa strzelanina. Obie strony mnie zignorowały. Nie widząc mnie lub nie widząc we mnie zagrożenia. Schowałem się pod stołem. Lepiej przeczekać, zobaczyć kto wyjdzie z tego zwycięsko. Nie należę do osób które lubią ginąć w przegranej sprawie. Po kilku chwilach terkot i eksplozje ucichły. Walka przeniosła się w inne miejsce. Teraz słychać było jedynie jęki rannych i na wpół martwych a do tego jakieś dziwne zawodzenie. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem co zrobić i autentycznie się bałem. 
Na statku zaczęło się dziać coś bardzo dziwnego, jakby sama spacznia nas wessała, ale nie przypominam sobie żebyśmy mieli lecieć w jakiś dalszy kurs. Byłem na obcym okręcie w sali pełnej trupów które nagle zaczęły wstawać, nigdy czegtakiego nie widziałem i mam nadzieję że już nigdy nie zobaczę. Słyszałem tylko o podobnych incydentach od aspiranta z z grupy uderzeniowej, jemu to z kolei opowiadał dziadek stary wojskowy, podobno trzeba było spalić ciała żeby nie wstawały. Wyśmialiśmy go za te wyssane z palca bzdury, teraz wiem że nie żartował, ale tak czy siak nie miałem miotacza ognia. 

Zresztą, nie było czasu na zastanawianie się, wiedziałem że nie dam rady dostać się na statek swego dawnego pracodawcy. Każdy mógł mnie tu zastrzelić. Długo myśleć nad tym nie musiałem, doszedłem do wniosku, że lepiej biec tam gdzie prawie na pewno powinni skierować się inni ocaleni. Czyli na mostek.
Byłem jednym z pierwszych który tam trafił. Na początku mój nowy szef chciał mnie zastrzelić. Jednak udało mi się z nim jakdogadać. W końcu ludzie w najtrudniejszych momentach są skłonni do nietypowych sojuszy. Ten "sojusz" był dla nas dosyć owocny, bo dzięki niemu przeżyliśmy. Obleczeni piętnem otchłani jednak żywi.






mój szybki szkic na interpretacje wyglądu Viriona
 

Wygląd:

Virion Nolaan ( bo takie nowe imię przyjął). Już w dzieciństwie nie należał do pięknych. Rówieśnicy nazywali go "trollem". A opiekunowie z sierocińca ministorium nie zwracali na niego uwagi, co było szczęściem w nieszczęściu, dzięki temu nie zaznał od niech "dodatkowej edukacji". 

W wieku dorosłym również nie przemienił się w pięknego łabędzie. 
Krępy, z postury przypomina bardziej szynkarza, aniżeli groźnego najemnika. Nie za wysoki, z głową łączącą się z tułowiem prawie bez szyi. Z wyraŸźnymi zakolami, lekko siwiejący. 
Z ciągle podkrążonymi małymi, zmęczonymi oczami które widziały wiele. 
Wiecznie nie ogolony, ze śladami ospy na twarzy. Bez serdecznego palca u lewej dłoni. Wygląd jest jednak bardzo mylący. Kiedy ktoś dobrze mu się przyjrzy, zobaczysz w jego sposobie poruszania się charakterystyczny wojskowy chód. 
W oczach ujrzysz przebiegły blask. O dziwo rubaszny styl życia i spory brzuch nie odebrały mu nadzwyczajnej zwinności i celnego oka. Ten niepozorny typ może być groźnym przeciwnikiem lub silnym sojusznikiem, wszystko zależy od punktu widzenia. 





tekst autorstwa bubu, moim zdaniem całkiem spoko wyszło, takie trochę przerysowane i kiczowate klimaty kina cyberpunkowego noir, ale podoba mi się :) 
ciekawe że zażyczył sobie żeby jego postać była brzydka! super pomysł za odwagę i dystans do siebie :)

Co do losowań, 
miejsce urodzenia hive world, wiadomo
dziedzictwo krwi: stubjack (przywykł do przemocy)
lure of the void: Renegade (ustaliłem że wrogiem dla niego jest Inkwizycja a nie arbites bo ze swoimi trzymał dobrze i to wielkie =I= ma do niego pretensję :P 
trials: Calamity, w sumie niech będzie, życie go nie rozpieszczało.
motywacja: fortune (wiadomo hajs motorem sprawczym :D)
kariera: Arch Militant

ciekawe że dostał równocześnie + 5 do fellowship (za bycie z świata kopca ) i minusy (nie pamiętam za co, za bycie renegatem ? 
aha, Calamity zabiera też -1 profit factor drużynie :P
niedługo będą statusem równi jakiemuś miejskiemu gangowi albo związkowi zawodowemu stoczniowców na jakimś zapomnianym przez Imperatora świecie :P
hehehe
podoba mi się w jaką stronę to idzie :)

ps. od marca spróbuję pokombinować z tłem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz