niedziela, 27 grudnia 2015

Robinson Crusoe - gra planszowa

Hail !

Wczoraj grałem w bardzo fajną gierkę pod tytułem :
ROBINSON CRUSOE: Przygoda na przeklętej wyspie


Przyznam szczerzę że w ogóle nic o tej grze nie słyszałem, ale sąsiad do mnie napisał, żebym wpadał bo mają nową grę robinson crusoe, w drodze na stację piwo na komórce sobie sprawdziłem ta gierkę, wrażania absolutnie neutralne, ani mnie nie ogrzała ani nie wyziębiła, chociaż na plusik mega wysoka nota ba board games geek. No to wchodzę, siadamy, pssssyk otwieram piwo (tyskie z puszki, już mam dość tego hipsterskiego szajsu!) oczywiście mega spóźniony, oni byli w trakcie ogarniania instrukcji, więc stół zawalony grą, na telewizorze filmik z YT z wyjaśnieniem zasad, instrukcja wydzierana z rąk do rąk. Co do instrukcji muszę przyznać że była dość gruba, Taka trochę bardziej Horus Heresy a i zasady w pierwszej chwili sprawiają wrażenie skomplikowanych, koniec końców takie nie są, ale jest bardzo dużo różnych elementów o których trzeba pamiętać. Dlatego ja spokojnie piłem piwo i zaczekałem aż oni wszystko ogarną i mi potem wytłumaczą. Nie do końca tak wyszło, bo ogarniania zajęło im tak długo aż ja sam zacząłem coś z tego jarzyć.

Co na początek. Wydanie, w sumie okej, jakoś po grach spod znaku FFG jaj nie urwało, ale też nie było chińczykiem z kiosku. Ot normalne, z drewnianymi żetonami i pionkami postaci wyglądające futamaki (sushi). Do tego przyjemne ilustrację stylizowane na odręczny rysunek na pożółkłym pergaminie, lubię takie rzeczy więc jest okej. Ale bez fajerwerków.

Klimat. No właśnie, najcięższy orzech do zgryzienia żeby to opisać. Jest taki trochę w połowię drogi (jak pewna wrocławska kapela metalowa MIDWAY :P) z jednej strony fajnie, przygoda, polowanie na dzikie zwierzęta, dzicy kanibale, śmierć i halucynacje z niedożywienia (najczęściej zabija głód w tej grze ) a z drugiej takie trochę prorodzinne zbieranie owoców, rabanie drewna i budowanie szałasów. Nie jest to może poziom rodzinności w stylu wesołych żabek czy jakkolwiek te rodzinne gry się nazywają i na pewno jest bardziej emocjonujące niż jazda dyliżansem (Trust und Taxis nie zapomne wam tego kurwa:P) ale rzeki krwi i stosy czaszek dla Mrocznych Bogów to to nie są.
Myślę że jest to idealna otoczka żeby wszyscy się dobrze bawili. Bo i dla casuali: W końcu każdy czytał Robinsona Crusoe (i mówiąc każdy miałem na myśli KAŻDY bo jeżeli ja czytałem to znaczy że każda łajza też :P ) no bo co, nie ma nic wydumanego, rozbitkowie, tropikalna wyspa, trzeba przeżyć, zbierać jedzenie i zbudować jakieś schronienie, odpędzać się od dzikich zwierząt i to wszystko w XVII wiecznym sosie, a to na pewno każdy będzie udawał że jest Piratem z Karaibów i w ogóle. Pewnie i nawet wasze stare załapały by klimat.
No i dla zapaleńców, jak pisałem, mimo wszystko śmierć jest na porządku dziennym głównie z wycieńczenia, odwodnienia i głodu. W pierwszym scenariuszu najgroźniejsza jest pogoda i idące z nią tropikalne deszcze. Do tego gdzieś tam są dzikie zwierzęta do zajebania i jakieś totemy i świątynie zła, bo wiadomo że wszystkie dzikusy z wysp czcza zło :D jak piktowie u Howarda :P
Ogólnie takie "This war of mine" zarówno w klimacie jak i w mechanice.
O i tutaj przechodzimy do mechaniki która jest dla mnie najlepszą częścią gry.

Grę wydał PORTAL z Panem Ignacym Trzewiczkiem na czele, którego osoba może zniechęcić niektórych mistrzów gry (tych którzy uważają że to ONI są najlepsi na świecie a nie żaden Ignaś!) ja tam jestem neutralny, no może chaotyczny neutralny w stosunku do jego osoby. Wszak zrobił grę planszową WIEDŹMIN która do udanych nie należy. Ale dziwne bo ROBINSONA zrobił 2 lata wcześniej i jest świetny ! coś mu się chyba poprzestawiało od tego czasu, albo CD projekt za bardzo mieszał... no nie ważne.


Gra jest co-opem. Gramy od 4 do 1 gracza (tak forever alone można grać solo, wtedy chyba dostajemy psa i Piętaszka do pomocy to tak jakbyśmy grali w 2,5 graczy ) Każdy losuje jedną postać: żołnierza, cieślę, kucharza i odkrywcę, którzy to mają swoje specjalne umiejętności przydające się w różnych sytuacjach. Nie ma walki między postaciami, jest MY - kontra GRA. Za to właśnie przeciwnik drużyny jest tak mocny że jakbyśmy mieli jeszcze między sobą sobie świnie podkładać to wszyscy byli by martwi 2 dnia :P Jest sporo kminienia i ogromna interakcja. Do tego element losowości ( ale który można minimalizowac zdolnościami, myśleniem i planowaniem) dla mnie najlepsze połączenie :)


Tak jak pisałem to THIS WAR OF MINE na planszy w świecie Robinsona Crusoe, zaczynamy z rozbitym wrakiem na plaży nie znając żadnej wyspy, mamy kilka przedmiotów ze sobą (losowych ) np. racje żywnościowe, tytoń, albo trochę alko. i musimy zebrać drewno żeby zbudować szałas, potem jak nadciągną deszcze i śnieżyce (lol?) dobrze było by mieć też dach bo inaczej dostajemy tuby każdej nocy za każdą wyrzuconą chmurkę (tak, są specjalne kostki z dziwnymi ikonkami) no ale na to trzeba w chuj drewna, a zbiera się je powoli, no i trzeba mieć skąd, a do tego trzeba eksplorować okolicę, co nie zawsze jest bezpieczne tak w 100% no i każdy gracz ma tylko 2 akcję. My graliśmy na 4 i mieliśmy w sumie 8 akcji do zrobienia, z czego jedna osoba ZAWSZE musi sprzątać/pilnować obozowiska, potem jeszcze ktoś odpoczywa/leczy się (dosłownie jak w THIS WAR OF MINE) i nagle robi się 6 akcji. Zakładając że jeżeli chcemy mieć pewność ( to znaczy że nie ryzykujemy rzutu kością wpierdolu ) żeby coś nam się udało to trzeba poświęcić na to 2 akcje. i nagle możemy zrobić tylko 3 rzeczy, czyli 1 osoba zbiera drewno a 2 zbierają żarcie, super mamy 2 jednostki żarcia a co noc ( w sensie dziennie) potrzebujemy 4 jednostki żarcia. Kto nie zjadł dostaje rany. Super partia kurwo.
Dodajcie do tego pojawiające się w tym scenariuszu śnieżyce i wichury (które np. mogą zerwać dach żebyśmy potem nie zdążyli go odbudować a kolejnej nocy za każdy poziom dachu (mamy 0 ) mniej niż liczba chmur znowu wpierdol. jeszcze karty eventów które nie zawsze są szczęśliwe (np. źródło wysycha, albo korniki zżarły nam zapas drewna, albo struliśmy się żarciem )
A sam cel scenariusza to nie  tylko przeżyć ale w chyba 10 dni zebrać na stosie 15 jednostek drewna ( maksymalnie mieliśmy 9 ) "wycraftować" ogień i rozpalić stos żeby przepływający statek zobaczył.

Graliśmy 2 razy, za pierwszym razem gra instruktażowa i jak nauczyliśmy się już zasad to wtedy zerwały się wichury i deszcze (czyt, przesrane ) umarliśmy chyba 8 dnia bo ja miałem już 1 żyćko ( z chyba 10 dostepnych ) i musiałem oddać żetony determinacji (takie punkty za pomocą których można wykonywać swoje klasowe zdolności) a że morale było niskie, to nie miałem żadnych, jak nie mogę oddać, zgarniam ranę.

Potem stwierdziliśmy, że kurde, teraz to już umiemy w to grać, zagramy jeszcze raz to pójdzie lajtowo, w końcu to pierwszy scenariusz !!
No i za drugim razem umarliśmy chyba 5 dnia ? jeszcze nawet nie doszliśmy do śniegu a już każdy na oparach był :P

ale kiedyś się zbierzemy i nam się uda.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz